Z pamiętnika młodego pilota – DRZEWOWANIE

Gościnny wpis by Radek 😉

Na wyjeździe paralotniowym z ekipą z Białegostoku (kszyh, Grześ, SokoleOne, Darek, Agii i Igor) byłem w sierpniu 2020 w Tolminie. Pogoda dopisywała i już pierwszego dnia startowaliśmy z Kobali. Ten pierwszy dzień przeznaczony na rozlatanie się i oswojenie z terenem zaliczam do udanych. Drugiego dnia już w większej ekipie jesteśmy od rana na Kobali. Jest bezwietrznie, dużo pilotów – czekają na pojawienie się wypracowanej termy lub/i silniejszego wiatru. Wystartował kszyh ocenić warunki, potem kolejni. Zostałem na startowisku sam.  Z powodu praktycznie bezwietrznej pogody konieczny start klasykiem na stronę wschodnią. Sam start moim Nemo 4 – 31 wydawał się prawidłowy, skrzydło wstało i po przyhamowaniu biegłem po stoku. Niestety skrzydło zabrało mnie prawie na granicy „trawki” – bardzo nisko. Już w powietrzu odczułem szybką utratę wysokości. Widziałem czubki drzew. O jeden zahaczyłem spodem uprzęży – protektorem. Po chwili kolejna odczuwalna utrata wysokości i zahaczenie o kolejne czubki drzew. Po trzecim zahaczeniu dochodzi do silnej i szybkiej rotacji na stronę lewą, podczas obrotu i utraty wysokości mimowolnie zaciągam lewą sterówkę.

Po chwili wiszę w uprzęży w zalesionym zboczu na wysokości ok. 14 metrów od podłoża stoku. Po chwili słyszę kszyha na radiu – dopytuje się o potwierdzenie drzewowania. Po chwili oceniając stabilność zawieszenia sięgam po radio i potwierdzam wypadek. Następnie przystępuję do analizy sytuacji. Wisze około 14 metrów na zboczem na drzewach liściastych – z wyglądu – lipa. Skrzydło jest rozpostarte na co najmniej dwóch drzewach a jego większa część nawet jest niewidoczna w gęstym poszyciu. Wniosek jaki mi się wtedy nasuwa – jestem zawieszony stabilnie i widoczny z góry. Jednak długo nie ryzykuje. Po podjętych próbach (co nie było łatwe – splątanie taśm) udaje mi się pochwycić grubszą gałąź drzewa. Wiem, że stres i zmęczenie zrobią swoje – nie ufam rękom i jak najszybciej przypinam się do pnia taśmą piersiową uprzęży.

Tak zapięty już czekam na kszyha, który robi top landing, żeby szybciej do mnie dotrzeć. Po chwili docierają do mnie ze startowiska piloci słoweńscy. Prowadzimy dialog, zapewniam ich o swoim jak na okoliczności bezpiecznym zapięciu. Zdaję relacje przybyłemu koledze i dostaję pierwszego „strzała” – „gdzie masz telefon?”. Dodam, że w tym dniu nie było w planach przelotów, więc ograniczyłem się tylko do SkyDropa. Oczywiście telefon w plecaku, nie ma szans na dosięgnięcie go. Kszyh zawiadamia służby na nr 112. Trwa wymiana telefonów – operator 112 upewnia się czy jest jeden pilot, gdyż już miał zgłoszenia o drzewowaniu i musi wyjaśnić zanim wyśle ratowników. Po około 20 minutach ratownicy schodzą od strony startowiska. Sama akcja nie trwa długo.

Faktycznie wysoko

Bezpieczny na ziemi obserwuję, jak ratownicy ratują moje Nemo 4. Po obcięciu większych gałęzi opada skrzydło. Pakujemy do kiszki. Wchodzimy na startowisko. Jeszcze formalności z ratownikami i oglądamy skrzydło i uprząż. Na Nemo 4 nie ma żadnego śladu, nawet taśmy nie są splątane. Ratownicy jeszcze są na górze więc pada pytanie kszyha – Starujemy, póki są jeszcze pod ręką? Oczywiście! Staruję pierwszy i po chwili odchodzę nad Tolmin.

Na koniec chciałbym omówić przyczyny i podać kilka praktycznych wskazówek młodszym pilotom.

Do drzewowania w moim odczuciu dochodzi w wyniku splotu kilku czynników. Po pierwsze presja – staruje jako ostatni z grupy (nie lubię tak), wszyscy już są w powietrzu, a mi się śpieszy. Kolejny to tłok na starcie i presja innych pilotów – presja obecności, a nie werbalna – żaden z pilotów nic mi nie powiedział. Po lewej stronie stoi duża chmura i nie wiadomo, co z niej się urodzi, więc też stanowi ponaglenie do startu. I dwa najważniejsze czynniki to jednak prędkość rozbiegu w starcie klasycznym, zwłaszcza w warunkach bezwietrznych. Zabrakło mi zaledwie jednego metra zapasu. Gdybym odszedł od stoku wyżej do wypadku by nie doszło. Wybrałem też miejsce startu jak na te warunki nieprawidłowo – powinienem przesunąć się naprzeciwko widocznej przecinki w poszyciu stoku.

Wskazówki praktyczne są z pewnością większości znane, ale chciałbym je krótko przytoczyć: nie ściągamy sterówek, nie hamujemy! Lecimy na prędkości trymowej! Ułatwi to stabilne zawiśnięcie skrzydła. Pamiętajcie przed lotem musimy mieć telefon w zasięgu ręki. Plecak czy uprząż nie zadzwoni do ratowników!!! Poza tym mój wypadek widzieli inni piloci, skrzydło było widoczne ze startu. Telefon jest konieczny do wezwania pomocy – szybsze wezwanie pomocy skraca czas oczekiwania na ratowników. Poza tym telefon w szybki sposób ułatwia przekazanie prawidłowej lokalizacji!

I chyba najważniejsza wskazówka – nie schodzimy sami z drzewa!!! W moim przypadku jakakolwiek próba zejścia samodzielnie, nawet rozpięcia taśm uprzęży skończyła by się tragicznie! Dobrym pomysłem jest też posiadanie w bocznej kieszeni uprzęży „na wszelki wypadek” taśmy do przypięcia się do gałęzi (niewiele waży). Ja miałem szczęście – zdołałem się przypiąć taśmą piersiową. W przypadku nawiązania kontaktu z ratownikami lub innymi osobami przekazywać rzeczowe komunikaty – ratownicy muszą wiedzieć o stanie pilota – czy jest przytomny i czy posiada i jakie obrażenia.

W moim odczuciu niezależnie od planowanego lotu (zlot czy trasa, czy żagiel) – nie startujcie w krótkich rękawkach, krótkich spodenkach a tym bardziej boso – bo i takie starty widziałem. Nawet zwykła bluza może nas uchronić przed skaleczeniem.

Ostatnia uwaga – piszę tą notatkę ma gorąco, na kilka dni po opisywanych wydarzeniach, ale już wiem, że jeżeli dojdzie do sytuacji kiedy to muszę wybierać drzewowanie czy lądowanie w wodzie, zawsze wybiorę drzewowanie, niezależnie od znajomości czy głębokości zbiornika wodnego (a pływam chyba nieźle).

Na koniec chcę bardzo podziękować kszyhowi. Za nieocenione uwagi i analizę mojego „przypadku”.